Co z moją motywacją?
Zgodnie z obietnicami przyszedł czas na wpis na temat mojego treningu w ostatnim czasie. Chociaż ciężko nazywać to treningiem… Generalnie są jeszcze małe szanse że uda mi się przekroczyć 3000 kilometrów przebiegniętych w 2011 roku – taki kilometraż jednak na nikim raczej wrażenia nie zrobi. Ale o tym napiszę trochę więcej w podsumowaniu roku, na które przyjdzie czas wkrótce.
Wracając do treningu, wszystko było dobrze do Maratonu w Paryżu, a na samym maratonie nawet bardzo dobrze! Niestety później mimo osiągnięcia świetnego – zgodnego z założeniami wyniku odechciało mi się trenować. Długo myślałem nad przyczyną i dopiero w tym tygodniu mnie olśniło! Po przeczytaniu na facebook’u znajomego triatlonisty Pawła Bondaruka wpisu: „Bo naprawdę chodzi o to by króliczka gonić a nie złapać. Jak się złapie to się nudno robi.” – zacząłem analizować swoje bieganie…
Wnioski przyszły dość szybko i wydawały się banalne, szkoda że na odkrycie ich potrzebowałem aż 8 miesięcy.
Od zawsze byłem zawodnikiem dość skromnym i bardzo realnie podchodziłem do swoich możliwości. Wierzyłem, że istnieją pewne ustalone granice, których ja – zawodnik bez talentu nigdy nie przekroczę. Tak wmawiałem sobie: 35 minut na 10 kilometrów, 01:17 w półmaratonie, 09:30 na 3km… Wszystkie te wyniki już dawno zostawiłem za sobą i po złamaniu tych „barier” – gdy za dużo o tym nie myślałem, robiłem wyniki dużo lepsze…
Znakomitym przykładem jest tutaj życiówka w półmaratonie: podczas biegu w Chełmży (3 maja 2010) udało mi się nabiegać wynik 01:16:08 – co było dla mnie spełnieniem marzeń. Kilka dni później poprawiłem jednak ten wynik jeszcze o półtora minuty! Dodam, że na starcie który traktowałem bardzo lajtowo i nie zrobiłem nawet rozgrzewki.
Dowód na istnienie barier w mojej podświadomości również jest dość prosty, mianowicie zanim złamałem 35 minut na 10km, ogromnym problemem było dla mnie bieganie treningu na podobnych prędkościach… 5x 2km w tempie 03:30 – 03:35 było niewykonalne, natrafiało na olbrzymi protest ze strony organizmu: bóle brzucha, odruchy wymiotne to była norma…
Ale do rzeczy, nigdy wcześniej złamanie żadnej z wyimaginowanych barier nie wiązało się z tak dużymi problemami jak wynik w maratonie… Mam też na to odpowiedź, ale najpierw opiszę objawy jakie to u mnie wywołało. Uzyskanie wymarzonego wyniku (który de facto dał mi 96 miejsce wśród polskich maratończyków w 2011 roku – jest więc co poprawiać) spowodowało u mnie absolutne wyczerpanie motywacji do treningu. Od tego momentu do wyjścia na trening musiałem się zmuszać, bieganie przestało sprawiać mi przyjemność (nie potrafię się przestawić na bieganie dla siebie – zawsze biegam dla poprawy wyników i rywalizacji). Po prostu wynik 02:44:41 i prędkość z jaką trzeba biec ponad 42 km (03:54 min/km) ciągle robi na mnie takie wrażenie, że wydaje mi się nie do poprawienia (a raczej wydawało – bo chyba sobie z tym poradziłem).
Dlaczego spotkało mnie to akurat po maratonie? Po prostu nigdy wcześniej nie przygotowywałem się tak ściśle do jednego startu, wszystkie inne życiówki robione były z treningu, a po nich nie było odpoczynku i czasu na przemyślenia tylko kolejne starty.
Znalezienie odpowiedzi na pytanie postawione w tytule postu spowodowało, że gotowy jestem jeszcze raz przeanalizować swój wynik, trening, zobaczyć olbrzymie rezerwy i wyznaczać kolejne cele. Mogę więc zabrać się do pracy… Czas więc na budowanie bazy, którą z pewnością trochę zmarnowałem – co będziecie mogli zobaczyć na wykresie miesięcznego kilometrażu w którymś z kolejnych wpisów. W tym tygodniu biegałem już dwa razy i było naprawdę przyjemnie – jestem więc na dobrej drodze. A raczej byłem, bo niestety organizm osłabiłem do tego stopnia, że aktualnie walczę z przeziębieniem i leżę w łóżku.. 😉
Najbliższe plany? Ostatnie dwa tygodnie grudnia poświęcę na przyzwyczajenie organizmu do biegania. Później chciałbym regularnie sprawdzać formę na GP Poznania, aby w końcu zostać sklasyfikowanym w całym cyklu – jeśli tylko sytuacja na to pozwoli. Opłaciłem też start w Maniackiej Dziesiątce – a osiągniecie wyniku na poziomie tego z zeszłego roku będzie ogromnym wyzwaniem… Myślę jednak, że przy odpowiedniej organizacji czasu, wyzwaniem możliwym do zrealizowania…
Dyskusja w komentarzach na temat moich rozważań mile widziana 😉
Na zdjęciu – w szczytowej formie, 6 dni po starcie w maratonie, II GRAND PRIX Poznania – bieg VII
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.